25 kwietnia 2019 r. Boiler Room powraca do Krakowa z wyjątkowym wydarzeniem! Wszyscy fani elektronicznego brzmienia będą mieli okazję doświadczyć siły muzyki powstałej z pasji i wierności swoim przekonaniom. Headlinerem wydarzenia będzie FJAAK – niewiarygodny duet z Berlina, który, mimo młodego wieku artystów, stale powiększa rzeszę wiernych fanów, dzięki wyjątkowym, analogowym dźwiękom.

My zapraszamy Was natomiast do słuchania Studia Boiler Room. Od 15 do 19 kwietnia, między godziną 11:00 a 12:00 zaprezentujemy sety artystów, którzy pojawią się na krakowskiej edycji wydarzenia. 18 kwietnia o 10:00 Eta Hox będzie gościła  na antenie DJ-kę i producentkę Olivię, dobrze znaną krakowskiej publiczności. Porozmawiamy o jej aktualnych planach artystycznych i rozwoju międzynarodowej kariery muzycznej.

Wspomniane wydarzenie to nie jedyna aktywność projektu Boiler Room w Krakowie. Kilka dni temu światło dzienne ujrzał dokument “Krakow's DIY Club Community”, w którym ukazano lokalną społeczność DJ’ów, promotorów i klubów zgromadzonych wokół muzyki elektronicznej. W tym gronie znalazł się również Egodrop, dlatego Studio Boiler Room otworzymy setem od Mewy, organizatora i pomysłodawcy cyklu.

15.04 / Poniedziałek: Mewa
16.04 / Wtorek: Martyn
17.04 / Środa: SHXCXCHCXSH
18.04 / Czwartek: Olivia (rozmowa: 10:00, set: 11:00)  
19.04 / Piątek: Private Press

Zapraszamy!

Źródło: http://off.radiokrakow.pl/promocja/zapraszamy-na-studio-boiler-room/

Zespół dysponujący niebywale precyzyjną wiedzą na temat praw rządzących wszechświatem.

Przy okazji recenzji albumu Sons of Kemet „Your Queen is a Reptile” pozwoliłem sobie nazwać Shabakę Hutchingsa mianem wichrzyciela. Obecnie należałoby dorzucić kolejny przymiotnik – futurysta. The Comet Is Coming, kolejna z odsłon genialnego saksofonisty, to trio, które poza dęciakiem oferuje jeszcze przyspieszenie syntezatorowo-perkusyjne. Skład wygląda następująco: King Shabaka (wiadomo), Danalogue (Dan Leavers) oraz Betamax (Max Hallett). Debiutancki krążek „Channel The Spirits” otrzymał nominację do Mercury Prize. Zespół najlepiej wypada w roli duchowego przekaźnika kosmosu, co przywodzi na myśl mitologię Sun Ra. Jednocześnie zaciera gatunkowe granice, chętnie wychodząc poza obszar jazzu.

 Znalazłbym tu również wpływy Can i Jimiego Hendrixa. Electropunk i hip-hop również goszczą w ich twórczości. No cóż, jeśli kogoś ta mnogość tropów nie zraża, to proponuję swoją podróż rozpocząć od „Super Zodiac”. Czterominutowa wizytówka tej płyty, tłumacząca w czym rzecz. To potężna dawka intensywnego rytmu, opętańczej galopady, którą rozpoczyna syntezatorowa smuta. Dynamika jest wszystkim. Hallett na perkusji wyczynia rzeczy trudne do okiełznania. Wtóruje mu chętnie Hutchings grając proste i soczyste frazy. Wrzućcie sobie na ruszt taki „Timewave Zero” i skupcie uwagę jedynie na perkusji. Ogarnięcie tego chaosu nie będzie łatwe.

Muzyka przyszłości zawsze chętnie czerpie z rytuałów przeszłości. Tak właśnie brzmi „Unity”, który u swego podłoża ma coś z pradawnych obyczajów. To również moment wytchnienia, w którym saksofonista gra delikatniej, melodyjniej. Z kolei w „Astral Flying” syntezator uskrzydla, a saksofon dociąża całość. Gwiezdna ekspresja lidera objawia nam się na sam koniec w postaci „The Universe Wakes Up”. Znakomita koda. Gdyby się komuś zamarzyło pójść potańczyć to powinien zaopatrzyć się w „Summon the Fire”. Obezwładniająca prostota plus coś na kształt kibicowskiego skandowania (od trzeciej minuty). Całokształt jawi się jako rzecz tak dalece doskonała, że zaczynam podejrzewać zespół o dysponowanie niebywale precyzyjną wiedzą na temat praw rządzących wszechświatem.

 W „Birth of Creation” King Shabaka sięga po klarnet basowy. Reszta zespołu ucieka w stronę funku. Album potrafi również przybrać formę ostrą i krzykliwą. Wszyscy, którym nieobcy jest rave albo grime powinni w te pędy zapuścić sobie „Blood of the Past”. Ciężkie tony przerywa  tylko syntezatorowa poświata oraz gościnnie występująca Kate Tempest. Całość robi piorunujące wrażenie. To kluczowy moment na albumie, który winduje go na poziom trudno osiągalny dla innych. W muzycznym układzie współrzędnych „Trust In The Lifeforce Of The Deep Mystery” rozrzucony jest od ściany do ściany. Próby jego rozgryzienia można sobie darować. Należy raczej się oddać jemu we władanie, a niezmącony zachwyt będzie nam towarzyszył przez długi czas.

 

Autor: Jarek Szczęsny

Źródło: http://www.nowamuzyka.pl/2019/03/25/the-comet-is-coming-trust-in-the-lifeforce-of-the-deep-mystery/

 

<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/G55GspnNkBo" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture" allowfullscreen></iframe>

 

 

Francuski didżej Mike Lévy znany jako Gesaffelstein od wydania w 2013 roku albumu Aleph coraz śmielej zaglądał  w mainstream udzielając się jako producent albumu Yeezus Kanyego Westa. W 2015 towarzyszył legendarnemu Jean-Michel Jarre’owi w utworze Conquistador. Tworzył również dla ASAP Rocky’ego w międzyczasie remiksując popularniejszych artystów. Przypomniał o sobie na ostatniej EPce The Weeknd o nazwie My Dear Melancholy i zachwycił swym ciemnym i połyskującym chromowanym szlifem bitu. To był zaledwie wstęp, ponieważ Gesaffelstein postanowił wrócić drugim albumem o nazwie Hyperion. Przybrał postać tajemniczej, mrocznej postaci zanurzonej w urbanistycznym rytmie, dopracowanym i określonym bez żadnych eksperymentów.

Jego Hyperion mógłby posłużyć za soundtrack filmu opowiadającego o ultranowoczesnej metropolii, niczym Daft Punk tworzący muzykę dla Tron Dziedzictwo. Jednak francuski producent może i maił zamysł, ale nie podołał swej wizji. Zagadkowy Vortex, czy melancholijna mechanika zawarta w Memora odwzorowują klimat ciemnego miasta rozświetlonego jaskrawymi neonami. Tytułowy Hyperion, owszem bije intrygująco na alarm. Następujący po nim Reset mimo niepokojącego magnesu przyciągania pozbawiony został wyjątkowego elementu, detalu choćby wrzasku lub krzyku. Singlowe Lost In Fire z wspomnianym The Weeknd brzmi zaskakująco nośnie i jak zagubiony fragment z jego krążka Starboy. Z kolei Blast Of z Pharrellem płynie przyjemnie, tylko gdzieś już słyszeliśmy francuskie nowoczesny house z twardym rytmem i miękkim głosem wokalisty. Dudniące, połamane So Bad z Haim to intrygująca propozycja z niewykorzystanym potencjałem, a Forever przydałby się urok Lany Del Rey.

Gesaffelstein przywdział czerń, to element spójny i słyszalny na Hyperionie. Futurystyczny charakter jest zachowany, więc co poszło nie tak? Przede wszystkim francuz bardzo zmodyfikował swe produkcje łagodząc ich charakter. Większość pomysłów muzycznych na jego drugim krążku jest dobrze znana fanom nowoczesnej elektroniki stojącej w połowie drogi między teraźniejszością, a przyszłością. Gdyby ten album powstał kilka lat wcześniej, Gesaffelstein zgarnął by wszystko stając się wzorem dla nowoczesnych mrocznych brzmień śmiało granych przez popowe rozgłośnie radiowe. Sukces Hyperiona widać w czarnych barwach, wszystko czarne i lśniące nudną poprawnością.

Autor: JAKUB

Źródło: https://moreovermusic.wordpress.com/2019/03/14/recenzja-gesaffelstein-hyperion-wszystko-czarne/

<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/HPTBaPZz27M" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture" allowfullscreen></iframe>