Janusz Kołodziej w wygranym przez Fogo Unię Leszno spotkaniu PGE Ekstraligi ze Stelmet Falubazem Zielona Góra zdobył 6 punktów i 3 bonusy. To nie jest wynik, który zadowala stałego uczestnika Grand Prix.

Janusz Kołodziej, Krzysztof Buczkowski

- Nie pojechałem rewelacji i nie mogę być zadowolony - mówi Kołodziej. - Trochę się pogubiłem. Nie wiedziałem w którą stronę pójść. Dobrałem nieodpowiednie ustawienia. Następnie wkradła się niepewność jeździecka. Jedno jest z resztą konsekwencją drugiego.

Nic dziwnego, że pomimo przyzwoitego wyniku zawodnik Fogo Unii nie jest zadowolony ze swojej postawy. Zaledwie 7 dni wcześniej Kołodziej był bezbłędny podczas wyjazdowego meczu w Częstochowie., notując na swoim koncie 10 punktów i 2 bonusy w 4 startach.

Spotkanie Fogo Unia Leszno - Stelmet Falubaz Zielona Góra oscylowało w emocje na torze. Kibice ujrzeli sporo wyprzedzeń i jazdy w ścisłym kontakcie. Pomimo pomyślnego wyniku dla gospodarzy Janusz Kołodziej nie ma pewności czy to jest ten rodzaj nawierzchni, który będzie dla leszczynian perfekcyjny. - Trudno powiedzieć czy to jest taka nawierzchnia, która jest dla nas najlepsza. Na pewno staramy się jechać na każdej, jakie by to warunki nie były. Ciekawe dla kibiców jest to, że mieli okazję zobaczyć kilka ładnych wyścigów - skomentował tarnowianin.

Pomimo sześciu zwycięstw w sześciu spotkaniach Uniści nie mają zamiaru odpuszczać kolejnych spotkań, aby testować silniki. W najbliższą niedzielę aktualny mistrz Polski wybierze się na spotkanie do Grudziądza. W ubiegłym sezonie leszczynianie zdeklasowali tamtejszy GKM 62:28.

- Sprzęt wezmę najlepszy jaki mam. Jesteśmy w tym sporcie po to, aby pracować, a nie luzować. Grudziądz u siebie może wszystko. Zawodnicy GKMu czują się u siebie bardzo dobrze - zakończył Kołodziej.

Źródło: Przegląd sportowy

Gdyby nie kontuzje w ekipie Golden State Warriors, to ze wskazaniem zwycięzcy finału NBA nie mielibyśmy problemu.

Kevin Durant / Stephen Curry

Z jednej strony Warriors, czyli naszpikowany gwiazdami zespół, który znalazł się w decydującej rozgrywce po raz piąty z rzędu i powalczy o czwarty tytuł mistrzowski w tym okresie. Z drugiej Raptors, czyli debiutant na poziomie finału NBA, który zdaniem złośliwych zaszedł tak daleko tylko dlatego, że rok temu LeBron James po ośmiu kolejnych triumfach w Konferencji Wschodniej przeniósł się na Zachód (do Los Angeles Lakers).

Owszem, lider drużyny z Toronto Kawhi Leonard gra w tych play-offach niesamowicie. Owszem - co może być zaskoczeniem – lepszy bilans w rundzie zasadniczej mieli Raptors i to do nich należy przewaga parkietu. Owszem, Raptors wygrali oba wcześniejsze starcia w tym sezonie. Faworyt wydaje się jednak jasny, a są nim Warriors. Ich przewagę osłabia jednak nieobecność 2 z 5 gwiazd tworzących jedną z najsilniejszych piątek być może nawet w historii ligi. Chodzi o Kevina Duranta oraz DeMarcusa Cousinsa, których występ w pierwszym spotkaniu jest odpowiednio wykluczony oraz bardzo wątpliwy. Zresztą nawet jeśli obaj panowie wrócą na kolejne mecze, to niedawne kontuzje na pewno będą w jakimś stopniu wpływały na ich postawę.

Kontuzja mięśnia czworogłowego uda przydarzyła się Cousinsowi w pierwszej rundzie przeciwko Los Angeles Clippers, ale brak środkowego Warriors nie był bardzo widoczny, a i wcześniej jego znaczenie często bagatelizowano. Co innego Durant – on długo pchał tę drużynę, w play-offach średnio rzucał ponad 34 punkty. Doznał urazu łydki w trakcie serii z Houston Rockets w drugiej rundzie. Od tego czasu Warriors… nie przegrali ani jednego meczu, co pokazuje jak mocną są drużyną. Sprawy w swoje ręce wziął Stephen Curry i Portland Trail Blazers w finale Konferencji Zachodniej nawet nie pisnęli.

Leonard i Raptors teoretycznie wydają się poważniejszym wyzwaniem. Ten pierwszy nie jest w finale nowicjuszem, bo był już kiedyś mistrzem oraz MVP finałów (w 2014 roku) z San Antonio Spurs. Zresztą pierścień ma także inny zawodnik z pierwszej piątki Dinozaurów Danny Green (także ze Spurs) oraz Patrick McCaw, który dwa razy wygrywał w barwach… Warriors. Ten uniwersalny obwodowy nie dogadał się z Wojownikami odnośnie przedłużenia kontraktu i teraz jest w Toronto, gdzie ostatnio nie wychodził na parkiet. Może w finale to się zmieni? Byłby to ciekawy smaczek, podobnie jak występ mającego przeszłość w drugiej lidze luksemburskiej, a w poprzednim sezonie w Toronto obecnego skrzydłowego Warriors Alfonzo McKinniego. Ale to rzecz jasna wątki poboczne...

 

Źródło: Przegląd sportowy

Piast Gliwice nie tylko efektownie wygrał ligę, ale rozbił również bank.

Radość Piasta Gliwice


Ekstraklasa SA wypłaciła śląskiemu klubowi 15 mln 230 tys. zł. Na tę kwotę składają się: 5 mln 259 tys. zł (stała stawka, którą otrzymuje każdy z klubów), 1 mln 502 tys. zł (ranking historyczny), 3 mln 266 zł (wynik sportowy), 5 mln 202 (pieniądze dla najlepszej czwórki ligi). Dla Piasta to duża suma, bo budżet klubu wynosi około 28 mln złotych. To także prawie dwa razy więcej w porównaniu do poprzedniego sezonu! Wtedy klub zarobił 7 mln 907 tys. zł. W tamtych rozgrywkach gliwiczanie do ostatniego meczu walczyli o utrzymanie i uplasowali się na 14. pozycji (w sezonie 2016/17 Ślązacy otrzymali z ekstraklasy 8 mln 800. tys zł).

Europejska federacja i miasto

Kolejne pieniądze klub zgarnie w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. W obecnej edycji za udział w pierwszej rundzie eliminacji UEFA płaciła 280 tys. euro, czyli 1 mln 200 tys. zł. W drugiej rundzie kluby otrzymały po 380 tys. euro, a za rywalizację w trzeciej wypłacono 480 tys. euro.

W Piaście mogą także liczyć na regularne wpływy z miejskiej kasy, bo ratusz jest głównym akcjonariuszem klubu. W drugim półroczu będzie to 6 mln złotych. Wcześniej w tym roku przekazano identyczną kwotę (w 2018 roku Piast również otrzymał w sumie 12 mln zł). Gliwicki klub ma pieniądze, aby odpowiednio wynagrodzić złotą drużynę. Prezes Paweł Żelem na naszych łamach zdradził, że zespół dostanie za mistrzostwo Polski ponad 4 mln złotych premii do podziału. Nawet licząc ten wydatek, Piast zostanie na dużym plusie.

Przy Okrzei nie zamierzają jednak szastać pieniędzmi. – Życia ponad stan nie będzie – przekonuje dbający o dyscyplinę finansową Żelem, który wspominał, że poza wydatkami na transfery klub chce zwiększyć nakłady na akademię oraz inwestycje związane z polepszeniem infrastruktury sportowej.

Brakuje podgrzewanej murawy

Piast nie posiada boiska treningowego przy stadionie. Latem drużyna korzysta z oddalonego o trzy kilometry Centrum Treningowego Sokoła, gdzie są dwie pełnowymiarowe płyty, oraz boiska znajdującego się w dzielnicy Ostropa, na którym regularnie gra Carbo Gliwice. Zimą, kiedy drużyna przebywa w Polsce, piłkarze muszą wyjeżdżać dalej, do Knurowa lub Rybnika-Kamienia, bo w mieście nie ma nawierzchni z podgrzewaną murawą i oświetleniem.

Takie boisko gliwickiej drużynie bardzo się przyda, ale nie powstanie przy Okrzei, ponieważ obok stadionu nie ma miejsca na taką inwestycję.

Źródło: Przegląd sportowy

Polska – Brazylia 3:2 (25:20, 25:22, 26:28, 18:25, 15:9) w meczu piątej kolejki Ligi Narodów siatkarek 2019. Nasze zawodniczki potwierdziły świetną formę i odniosły czwarte zwycięstwo z rzędu. Teraz czeka je jeszcze starcie z Holandią.

Polskie siatkarki

Kiedy we wrześniu 2018 roku polskie siatkarki pokonały wielką Brazylię podczas turnieju w Montreux, kibice mogli wpaść w euforię. Było to przecież pierwsze zwycięstwo biało-czerwonych nad canarinhos od 1970 roku. Teraz triumfy nad dwukrotnymi mistrzyniami olimpijskimi powoli zaczynają być już standardem. W Apeldoorn drużyna Jacka Nawrockiego znowu pokonała Brazylijki 3:2, choć tak naprawdę mogła wygrać nawet 3:0. W dwóch pierwszych setach biało-czerwone dyktowały warunki na parkiecie, a w trzeciej odsłonie długo prowadziły (7:2, 16:14). W końcówce obroniły cztery setbole, ale same też miały piłkę meczową. Liderka polskiego zespołu Malwina Smarzek niestety wyrzuciła ją w aut.  

Nie byłoby jednak dramatycznej końcówki, gdyby nie świetna gra naszej atakującej. Smarzek stanęła w polu zagrywki przy stanie 21:24, zagrała asa i dwa trudne serwisy i po chwili było 24:24. W tie-breaku, w którym Polki prowadziły od początku (6:1, 9:4 i 14:9) to Smarzek znowu była motorem napędowym zespołu. Kończyła ataki, dobrze zagrywała i Polki odniosły czwarte zwycięstwo w tegorocznych rozgrywkach.

Tym razem siatkarka Zanetti Bergamo zdobyła „tylko” 31 punktów. Tylko, bo dzień wcześniej w meczu z Bułgarkami ustanowiła rekord życiowy, zdobywając według oficjalnych danych 41 oczek, a według naszych statystyków nawet 42. – Dzisiaj cieszę się bardziej niż wczoraj. Bicie rekordów w liczbie zdobytych punktów jest naprawdę mało ważne. Jeżeli mamy wygrywać z Brazylią, to mogę zdobywać po dziesięć punktów w meczu, nie ma problemu – mówiła Smarzek w rozmowie z Polsatem Sport.

Wczoraj w ofensywie miała wsparcie Magdaleny Stysiak. 18-letnia skrzydłowa po raz pierwszy rozpoczęła mecz reprezentacji Polski w wyjściowym składzie i zdobyła 18 punktów. – To był bardzo dobry ruch trenera Nawrockiego. Magda świetnie atakuje i była dla Malwiny dużym wsparciem w ofensywie. Do tego jest wysoka i wydatnie wzmacnia nasz blok. No i zagrywa z wyskoku – uważa dwukrotna mistrzyni Europy Dorota Świeniewicz. Brązowa medalistka EURO 2009 Milena Sadurek dodaje: – Wszyscy mówią, że wejście Stysiak osłabia nasze przyjęcie, ale to nie do końca prawda. W meczu z Brazylią młoda siatkarka popełniła w tym elemencie tylko jeden rażący błąd. A rozgrywająca miała znacznie większe pole manewru. Myślę, że trener będzie częściej dawał szansę gry Stysiak, by wzmocnić nasze prawo skrzydło, które trochę do tej pory szwankowało – ocenia Sadurek.

radości nie ukrywał Nawrocki: – jesteśmy szczęsliwi, bo wygrana z Brazylią nie zdarza się często. Najbardziej jestem zadowolony z tie-breaka. Dziewczyny wyszły w nim bić się do upadłego i pokazały charakter.

Polska - Brazylia 3:2 (25:20, 25:22, 26:28, 18:25, 15:9)

Polska: Kąkolewska (C), Nowicka, Alagierska, Witkowska, Stysiak, Efimienko-Młotkowska, Bociek, Grajber, Mędrzyk, Smarzek, Różański, Pleśnierowicz

Brazylia: Gabi (C), Mara, Macris, Paula, Bergmann, Roberta, Tainara, Amanda, Beatriz, Lorenne, Silva

Źródło: Przegląd sportowy

Z Legii odchodzi kolejny zasłużony piłkarz. O ile decyzję o nieprzedłużaniu kontraktu z Michałem Kucharczykiem jeszcze dwa tygodnie temu uznano by za niespodziankę, o tyle zakończenie gry w stołecznym klubie przez Kaspera Hämäläinena było łatwe do przewidzenia.

W Legii Warszawa Kasper Hamalainen zdobył trzy mistrzostwa Polski.

Niespełna 33-letni pomocnik za czasów portugalskiego trenera Ricardo Sa Pinto grał bardzo mało i należało się spodziewać, że to jego ostatnie miesiące w Warszawie. Co prawda za kadencji Aleksandara Vukovicia jego sytuacja uległa zmianie, ale piłkarz przyznawał, że nie ma oferty nowej umowy. I jej się nie doczekał.

Fin trafił do Legii wiosną 2016 roku. Wywalczył z nią trzy mistrzostwa i dwa krajowe puchary. Nie miał jednak tak mocnej pozycji jak wcześniej w Lechu Poznań. Łącznie w ekstraklasie przez sześć i pół roku rozegrał 191 meczów, zdobył 54 bramki. Daje mu to czwarte miejsce na liście najskuteczniejszych obcokrajowców w historii naszej ligi. Wyprzedzają go bracia Marco i Flavio Paixao oraz Miroslav Radović.

Więcej goli Fina raczej nie będzie, bo zawodnik nie planuje grać w innym polskim klubie. Wspominał, że mógłby występować np. w Austrii, Niemczech, Australii lub USA. Wkrótce należy oczekiwać kolejnych decyzji Legii o pożegnaniu doświadczonych piłkarzy. Na liście tych, którym 30 czerwca kończą się kontrakty, są m.in. Arkadiusz Malarz, Radović i Inaki Astiz.

Źródło: Przegląd sportowy