Gdy profesor Sid Watkins dotarł na miejsce wypadku, wiedział że sytuacja jest krytyczna. Ayrtona Sennę udało się wyciągnąć z samochodu, ale leżał nieruchomo. Watkins zbliżył się do nieprzytomnego przyjaciela i nagle poczuł jak z ciała Senny uchodzi dusza. Nigdy wcześniej, czegoś takiego nie widział. Podjęto jeszcze próbę reanimacji, a helikopter z kierowcą na noszach wzbił się błyskawicznie w powietrze. Wiadomość o śmierci przyszła późnym popołudniem. Nad San Marino rozszalała się burza z piorunami, która na zawsze zmieniła oblicze Formuły 1. W środę mija dokładnie 25 lat od śmierci największego z największych - Brazylijczyka, którego kochały tłumy.

 Od początku weekendu w powietrzu wisiał niepokój. Senna czuł go bardzo wyraźnie. Kolejne wydarzenia potęgowały to uczucie i sprawiały, że brazylijski mistrz coraz bardziej zamykał się w sobie. Zaczęło się już w piątek, od poważnego wypadku Rubensa Barrichello. Zbyt szybko wjechał w szykanę, jego bolid wzbił się w powietrze i poleciał w barierę z opon przy bardzo dużej prędkości. Uderzenie było tak duże, że stracił przytomność i nie pamiętał całego zdarzenia. Trening został przerwany, a nerwowość Senny natychmiast się spotęgowała. Dopiero gdy upewnił się, że z jego rodakiem wszystko jest w porządku, wrócił do swojego garażu i weekendowych obowiązków.
 

Następnego dnia było zdecydowanie gorzej. Padokiem wstrząsnęła wiadomość o śmiertelnym wypadku Rolanda Ratzenbergera. Podczas czasówki w San Marino wypadł z toru w szykanie Acque Minerali. Po chwili na niego wrócił i różnymi manewrami starał się sprawdzić, czy z samochodem wszystko jest w porządku. Nie wyczuł niczego niepokojącego i uznał, że nie ma sensu tracić czasu na zjazd do garażu. Ruszył dalej w walce o jak najlepszą pozycję na starcie. Wspomniane manewry nie wykryły niestety drobnych uszkodzeń przedniego skrzydła. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że te drobne uszkodzenia przy ogromnych prędkościach Formuły 1 stają się śmiertelnie niebezpieczne. Granatowy Simtek przejechał właśnie szybki łuk Gillese'a Villeneuve'a, kiedy przednie skrzydło nie wytrzymało oporów powietrza i urwało się. Gwałtowny brak docisku sprawił, że Ratzenberger pojechał prosto w betonową ścianę. 25 lat temu nie miał szans na przeżycie. Widzowie oglądający transmisję kwalifikacji nie zapomną nigdy białego kasku opadającego bezwładnie na bok kokpitu Simteka.         

Niedzielna rywalizacja również nie oszczędziła kibiców zebranych na torze Imola. Już na początku wyścigu doszło do kolizji J.J. Lehto i Pedro Lamy’ego. Fin zgasił silnik i nie ruszył ze swojego pola startowego, a Portugalczyk najechał na tył jego bolidu. Uderzenie było mocne, a na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa. Lider wyścigu, Ayrton Senna, sugerował, że tempo jazdy jest zbyt niskie, a samochody tracą ciśnienie w oponach. Na jednej z prostych zrównał się z safety carem i zaczął machać rękami, aby ten jechał szybciej. Na drugim okrążeniu po wznowieniu rywalizacji, doszło do tragicznego wypadku. W zakręcie Tamburello, pokonywanym z prędkością ponad 300 km/h, bolid Senny zamiast skręcić w lewo pojechał prosto na betonowy mur. Części Williamsa prowadzonego przez Brazylijczyka wzbiły się w powietrze, a auto sunęło jeszcze kilkadziesiąt metrów po żwirze.

Gdy Senna nie wychodził z bolidu zdecydowano się przerwać wyścig, a po kilku minutach na miejscu znalazły się służby ratunkowe. Fragment zawieszenia oderwany od jego bolidu przebił kask i trafił Brazylijczyka w skroń, powodując nieodwracalne uszkodzenia mózgu. Został zabrany helikopterem do szpitala, jednak wieczorem poinformowano o jego śmierci. W jego aucie znaleziono austriacką flagę, którą chciał po wyścigu uczcić pamięć zmarłego dzień wcześniej Ratzenbergera. Przez wiele lat wydawało się, że Senna będzie ostatnią ofiarą śmiertelną w Formule 1. Już wiemy, że nie był…

Król deszczu

Przez całą karierę Senny mówiło się, że nikt nie potrafi jeździć po mokrym torze, tak jak on. Na tę opinię pracował już od pierwszego sezonu swoich startów w Formule 1. Choć ścigał się w barwach Tolemana, który nie bił się o największe trofea, to podczas Grand Prix Monako pokazał swój talent. Wykorzystał deszczowe warunki, aby awansować na 2. miejsce, choć startował dopiero z 13. pola startowego. Gdyby nie przerwano rywalizacji, znalazłby się tuż za tylnym skrzydłem bolidu Alaina Prosta i miałby okazję do walki o zwycięstwo. Francuzowi potem zarzucano, że właśnie z obawy o utratę wygranej nawoływał do zakończenia wyścigu.

Ten występ pokazał ogromne możliwości Senny. Brazylijczyk doskonale adaptował się do warunków. Im trudniej dla jego rywali, tym łatwiej dla niego. Dokładnie w taki sposób wygrał swój pierwszy wyścig – GP Portugalii w 1985 roku, już w barwach Lotusa. Jego dominacja była tak ogromna, że nie zdublował tylko 2. kierowcy na mecie. To jednak nie wzięło się znikąd. Gdy ścigał się w gokartach, doznał bolesnej porażki z powodu braku doświadczenia w jeździe po mokrym torze. Od tamtej pory, gdy tylko padał deszcz, ćwiczył aż do zmroku. Do domu wracał cały przemoczony, a tego typu treningi zakończył dopiero wtedy, gdy uznał, że potrafi całkowicie panować nad sytuacją.

„Prowadzę już nieświadomie”

Powrót na ulice Monte Carlo zawsze przypomina o geniuszu Ayrtona Senny. Do dziś jest rekordzistą największej liczby wygranych sesji kwalifikacyjnych – zwyciężał w nich aż pięciokrotnie. Jednak jego wyczyn z 1988 roku, gdy w kwalifikacjach zdeklasował rywali, a od zespołowego partnera, Alaina Prosta, był szybszy aż o 1,5 sekundy, przeszedł do historii Formuły 1. Okrążenie było perfekcyjne, a sam Brazylijczyk jechał jak w transie. Dopiero po latach Senna przyznał się, że prowadził właściwie nieświadomie, przekraczając wszelkie granice.

– Miałem już pole position, ale i tak jechałem coraz szybciej. Okrążenie za okrążeniem, coraz szybciej i szybciej. Najpierw miałem pierwsze miejsce startowe, potem pół sekundy przewagi, potem sekundę, ale i tak jechałem dalej. Nagle okazało się, że jestem o niemal dwie sekundy szybszy od wszystkich innych, w tym od mojego partnera z zespołu w takim samym samochodzie. Wtedy zrozumiałem, że nie prowadzę już w świadomy sposób. Robiłem to niejako instynktownie, znajdowałem się w innym wymiarze. Trochę tak, jak gdybym był w tunelu. Przekraczałem granice, ale nadal chciałem jeszcze więcej – tak swój wyczyn opisał sam Senna.

Wyścig tylko utwierdzał w przekonaniu, że W Monako czuje się lepiej niż Książę Albert. Jego przewaga wzrastała, a na 12 okrążeń przed metą, wynosiła już 55 sekund nad Prostem. W McLarenie uznano że Brazylijczyk jedzie zbyt ryzykowanie i poproszono go o zwolnienie tempa. To go zdekoncentrowało. W Portier, ostatnim zakręcie przed tunelem, zahaczył prawą częścią przodu bolidu o band i rozbił swój samochód. Był na siebie wściekły, zaraz po wyjściu z auta zdjął kask, wyciągnął zatyczki z uszu, które nerwowo rzucił na ziemię. Przez cały wieczór nie wychodził z apartamentu, nie odbierał telefonów. Dopiero, gdy rano dodzwonił się do niego jeden z przyjaciół, odkrył, że Senna nadal płacze. Twierdził później, że to zdarzenie zmieniło jego życie.

Idol tłumów

Brazylijczycy widzieli w Sennie swojego ambasadora, który rozsławiał kraj na całym świecie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele osób na niego liczy. Nigdy nie ukrywał swojego pochodzenia, utożsamiał się z nim. Nie był w stanie jednak wygrać wyścigu przed własną publicznością. Ta sztuka udała mu się tylko raz – w 1991 roku, na torze Interlagos. Nawet wtedy nie opuścił go pech. Na siedem okrążeń przed końcem rywalizacji, awarii uległa skrzynia biegów. Zacięła się na szóstce, co właściwie oznaczało konieczność wycofania się z wyścigu. Nie w tym przypadku. Senna był liderem wyścigu i świadomość, że kolejna okazja może się nie nadarzyć. Pchany niewyobrażalną determinacją i kunsztem jazdy postanowił walczyć ze bolidem i sobą samym. Wygrał, choć kosztowało go to więcej, niż ktokolwiek byłby w stanie znieść. Gdy tylko zatrzymał samochód, zemdlał z wysiłku. Skurcze ramion i karku były tak silnie, że nie mógł wysiąść. Choć lekarze mu to odradzali zebrał się w końcu w sobie, by w człapać się na podium i w niezdarnym geście podnieść na ułamek sekundy ciężki puchar. Brazylijczycy oszaleli ze szczęścia i wzruszenia.

Radość z sukcesów Senny i jego przywiązanie do Brazylii miało swoje odzwierciedlenie nawet w trakcie pogrzebu. W całym kraju ogłoszono 3-dniową żałobę narodową, a w okolice cmentarza, gdzie miał zostać pochowany, przyjechały setki tysięcy ludzi, by po raz ostatni oddać mu hołd.

Walka o bezpieczeństwo

Senna nie miał okazji widzieć śmierci innego kierowcy na własne oczy, aż do czasu GP San Marino w 1994 roku. Bardzo jednak interesował się kwestiami bezpieczeństwa, mnóstwo czasu i uwagi poświęcając na rozmowy z prof. Sidem Watkinsem. Brytyjczyk od 1978 roku był głównym lekarzem Formuły 1 i delegatem medycznym podczas każdego wyścigu. Wielokrotnie podkreślał, że Ayrton spędzał z nim wiele godzin na rozmowach, co można zmienić, aby poprawić bezpieczeństwo w Formule 1. Po przerażającym wypadku Martina Donneyy’ego w kwalifikacjach na torze Jerez w 1990 roku, Senna uważnie obserwował całą akcję ratunkową, a potem dokładnie dopytywał o wszystkie czynności wykonywane przy rannym kierowcy. Ta wiedza przydała mu się w 1992 roku, gdy Erik Comas rozbił swój bolid na torze Spa-Francorchamps, a Brazylijczyk jako jedyny zatrzymał się, by mu pomóc. Wyłączył silnik, aby uniknąć pożaru, a potem podtrzymywał głowę nieprzytomnego kierowcy do przyjazdu ekipy medycznej. Francuz przyznał potem, że być może Senna uratował mu życie.

Watkins był także na miejscu tuż po wypadku Senny. Gdy zdjęto kask z głowy Brazylijczyka, lekarz już wiedział, że nie ma szans, aby przeżył. – Po jego źrenicach było widać, że ma poważne obrażenia mózgu – mówił na temat akcji ratunkowej. – Gdy wyniesiono go z kokpitu i położono na ziemi, westchnął. Chociaż jestem całkowicie niewierzący, poczułem, że w tym momencie dusza opuściła jego ciało – opowiadał po całym zdarzeniu. Kilka godzin później poinformowano, że Senna nie żyje. Po jego wypadku zmieniono wiele. Przebudowano zakręt Tamburello, gdzie w miejscu szybkiego łuku, powstała szykana, znacznie ograniczająca prędkość kierowców i pozwalająca na wybudowanie szerokiego pobocza obok toru. Zamiast betonowych murów, rozpowszechniono stosowanie barier z opon, aby minimalizować skutki nieprzewidzianych zdarzeń. Dzięki zmianom, które wówczas wprowadzono, tak poważne zdarzenia jak wypadki Alonso w Australii w 2016 roku, czy Kubicy w 2007, nie zakończyły się tragedią.

Brazylijczyk miał być ostatnią ofiarą w Formule 1. Był nią, do czasu kolizji Jules’a Bianchiego. Francuz uległ wypadkowi podczas deszczowego wyścigu o GP Japonii, w 2014 roku. Zmarł po 9 miesiącach przebywania w śpiączce. Powodem było uderzenie w dźwig ściągający inny samochód z pobocza. Kierowca Marussii wpadł pod wystającą tylną część pojazdu, a jego głowa przyjęła cały impet uderzenia. Po tym zdarzeniu wprowadzono wirtualny samochód bezpieczeństwa, który ma ograniczać prędkość wszystkich kierowców i umożliwić służbom porządkowym zabranie bolidów z toru. Powrócono także do rozmów dotyczących bezpieczeństwa głowy zawodników. W 2018 roku wprowadzono do Formuły 1 system HALO – pałąk, który ma skutecznie ochronić rywalizujących kierowców przed utratą życia. Najlepszym przykładem jest kolizja między Fernando Alonso a Charles’em Leclerciem w Belgii w ubiegłym roku, gdy bolid McLarena przeleciał nad Sauberem Monakijczyka. Po wyścigu w sieci znalazło się pokazujące ślady na pałąku, które były najlepszym dowodem na to, że system uratował jego zdrowie, bądź nawet życie.

Źródło: sport.pl

JSN Epic template designed by JoomlaShine.com