PGE Ekstraliga: Motor - Unia: Gospodarze sprowadzeni na ziemię. Demonstracja siły mistrza Polski!

Drukuj
Kategoria: Żużel
Opublikowano
Jakub Niemczewski Odsłony: 984

Speed Car Motor Lublin poniósł pierwszą w tym sezonie porażkę na własnym torze (40:50). Mistrz Polski nie pozostawił złudzeń beniaminkowi i zamknął mecz praktycznie w połowie zawodów. Gospodarzom nie pomogła nawet awaria oświetlenia.

Obie drużyny przystępowały do spotkania z problemami. Andreas Jonsson odczuwał skutki upadku jeszcze od meczu pierwszej kolejki, w którym Speed Car Motor pokonał MRGARDEN GKM, natomiast Janusz Kołodziej zmagał się z ostrą chorobą. W czwartek był tak osłabiony, że musiał wycofać się po trzech seriach zawodów w ramach el. SEC w ukraińskim Równem. Według obserwatorów zawodnik ledwo zsiadał z motocykla. 

Przed meczem dochodziły nawet informacje, że Kołodziej może nie wystąpić w Lublinie. Ostatecznie całodzienne zabiegi postawiły wychowanka Unii Tarnów na nogi. Chwilowo. Kołodziej wyjechał do trzeciej gonitwy i nie było po nim widać żadnych oznak dolegliwości. Rozprowadził stawkę tak jak chciał, ale zaraz po zjeździe do parku maszyn żużlowcowi od razu dostarczono zimową czapkę i ciepłą kurtkę. Później pojawił się jeszcze raz na torze, lecz, gdy wynik był rozstrzygnięty nie forsowano jego zdrowia i ograniczono wyściubianie nosa z parku maszyn.

Wcześniej, na dzień dobry nerwów na wodzy nie utrzymał Paweł Miesiąc. Od pierwszego biegu musiał jeździć z ostrzeżeniem za utrudnienie startu. Wielu zawodników mając z tyłu głowy, że każde kolejne czołganie się pod taśmą skutkowało będzie wykluczeniem, podeszłoby do powtórki z rezerwą. Ale dla Miesiąca nie ma rzeczy niemożliwych. W swoim stylu wyjechał do biegu bez kompleksów. I w nie swoim stylu popisał się fantastycznym refleksem zamykając w pierwszym łuku Emila Sajfutdinowa. Miłe złego początki? A jakże!

Do godziny 14:00 mecz miał status zagrożonego i lublinianie wyglądali w pierwszych seriach na ewidentnie zagubionych. Popełniali szkolne błędy, które mistrzom Polski nie uchodziły płazem. Po pierwszej serii przewaga gości wynosiła już osiem oczek. Wygrana Miesiąca okazała się łabędzim śpiewem. Po piątej gonitwie wróciły wspomnienia z z zeszłego sezonu i potyczki leszczynian w Grudziądzu, gdzie gospodarze zostali rozgromieni 62:28. Genialną partię rozgrywał Jaimon Lidsey. A takie "akcje" nie śniły się nawet filozofom.

Przez moment wszyscy zapomnieli o kontuzjowanym Jarosławie Hampelu. Drugą trójkę dla gospodarzy przywiózł w szóstym biegu lepiej przełożony Michelsen. Po siódmym znów jednak nie było co zbierać. Pogrążony w zapaści Jonsson ponownie oglądał plecy rywali. Bezradny był nawet bohater pierwszych kolejek - Miesiąc.

W połowie spotkania gospodarzom z odsieczą przyszła awaria świateł. Prądu brakło praktycznie na całym stadionie. Egipskie ciemności w Polsce to nie nowość i towarzyszą najważniejszym imprezom nie tylko rangi krajowej. Kibicom żużla od razu przypomniały się wydarzenia z Ostrowa, gdy znakomicie radziła sobie Wanda. Fanom piłkarskim jak żywo przed oczami stanęły wydarzenia z el. Euro 2008. Na Stadionie Śląskim Polacy przegrywali z Kazachami 0:1, ale po naprawie oświetlenia nastąpiło odrodzenie naszej reprezentacji i wygrana 3:1.

Żużlowcy Motoru jakby wzięli sobie tamte historie do serca. Podopieczni Jacka Ziółkowskiego ruszyli od odrabiania strat. Następne dwa biegi wygrali 9:3 i różnica zmalała do sześciu punktów. Kiedy sytuacja wydawała się beznadziejna, nadzieje znów odżyły. Sztab szkoleniowy Koziołków poczuł krew i uruchomił rezerwy taktyczne. Ale euforia trwała tylko chwilę. Zapał Motoru ostudziła para Sajfutdinow - Kubera. Na nieszczęście beniaminka świetnie usposobieni byli Dominik Kubera i Piotr Pawlicki. Przed biegami nominowanymi stało się jasne, że Bykom nie stanie się żadna krzywda. W ostatnich wyścigach Piotr Baron poczuł się na tyle pewnie, że desygnował do boju m.in. Bartosza Smektałę, który najmocniej błądził z ustawieniami. 

Ale jak cuda, to tylko w Lublinie. Na inaugurację w piętnastym biegu zobaczyliśmy parę Lampart-Miesiąc, a teraz Jaimona Lidseya. Młody Australijczyk wypełnił lukę po niedysponowanym Kołodzieju i zaprezentował się w najważniejszym biegu dnia. Na koniec został tak wyściskany przez prezesa Piotr Rusieckieckiego, jakby ten miał go w dowodzie.

Źródło: SportoweFakty